Wiem, że nie wszyscy śledzicie moje poczynania na Instagramie. Może to przez te nieudolne hashtagi, może dlatego, że nie podążam za marketingowymi radami i nie wybrałam sobie „jednego koloru dominującego” w moich zdjęciach. Ja po prostu pstrykam zdjęcie, gdy widzę coś, co sobie na to, w moim wyobrażeniu, zasługuje. Potem to zdjęcie ładuję na platformę i au, jak to mówią w Walencji. Nie jest chyba jednak aż tak źle, sami zobaczcie jak ładnie wychodzi Walencja w obiektywie mojego skromnego telefonu.
Pierwsze zdjęcie pokazuje paellas robione nad ogniskami na ulicy w czasie „Festival de la tapa de Benimaclet”, który odbył się w zeszłym tygodniu. Może nasuwa się Wam w tym momencie mnóstwo pytań: paella na kolację?, czy tam są ślimaki? Na wszystkie odpowiedź brzmi TAK. Mniej zdecydowanie odpowiedziałabym, gdybyście mnie zapytali czy talerz pełen gorącego ryżu z kurczakiem albo wielki kawałek pizzy zaliczają się tapas. W tym przypadku tak było i nikt nie oponował. Wręcz przeciwnie, najdłuższe kolejki ustawiały się właśnie przed tymi stoiskami, które serwowały największe porcje (kanapki, pizzę, tapas i żeberka z rusztu). Cena takiej przyjemności? 5 euro za 2 tapas, 1 napój i 1 comodín (joker), który można było zamienić na dodatkową porcję jedzenia lub napój.
Jeśli mieliście okazję spacerować po walenckim parku Jardines del Turia, potocznie znanym jako el río rzeka (bo to jest park, który powstał w danym korycie rzeki) to z łatwością rozpoznacie te widoczki.
#most #park #walencja #Turia #jardinesdeturia #natrawce
Una foto publicada por Dorota (@hiszpanskinaluzie) el
#feriadeabril w #walencja #Hiszpania #festiwal #feria #abril
Una foto publicada por Dorota (@hiszpanskinaluzie) el
Obecność kobiet w tracycyjnych strojach z zupełnie innego regionyu Hiszpanii tłmaczy odbywający się akurat wtedy (kilka tygodni temu) festiwal „Feria de Sevilla”.
Na koniec stała trójka, której nikt się nie oprze: palmy, plaża i morze.