Dziś już wiem doskonale, że przejęzyczenia w wymowie S i Z zdarzają się absolutnie KAŻDEMU, nawet rodowitym Hiszpanom (mówię tu o użytkownikach odmiany północno-kastylijskiej). Rozkojarzony Miguel czy błądząca myślami gdzie indziej Maripili mogą na przykład powiedzieć: vazo de agua zamiast vaso de agua. Tragedia? Przecież to tylko drobne poplątanie kabelków odpowiedzialnych za wymowę! Spięcia z tego nie będzie!
Jak reagują na własne błędy tego typu Hiszpanie?
Najbardziej podoba mi się reakcja żartobliwa. Kilka razy zdarzyło mi się słyszeć jak osoba, która się pomyliła, śmieje się z własnego błędu i bagatelizuje go, komentując zajście w ironiczny sposób. Jak? Nawiązuje do odmian języka, w których taka wymowa (seseo, rzadziej ceceo) są na porządku dziennym i nikogo nie bulwersują. Mówi na przykład „patrzcie no, teraz jestem z Kadyksu” albo „zaniosło mnie do Malagi/Sewilli!”, „wychodzą moje andaluzyjskie korzenie!”. Czy to nie jest genialne? Autoironia, humor, obrócenie drobnego błędu w anegdotę… a jeśli tę „sztuczkę” wykorzysta osoba ucząca się języka, dostanie dodatkowo punkt z dialektologii i znajomości odmian geograficznych hiszpańskiego.
Nie warto więc się od razu rzucać z mostu po pomyleniu taza z tasa, powiedzeniu braso zamiast brazo. Śmiejmy się z siebie samych, tak jak to robimy, gdy przez przypadek (czyżby, przypadek?) wyprodukujemy w naszym własnym języku jakieś „zaszłem” czy „wzięłem”.