![]() |
źródło: Sprachcaffe |
Ja nie miałam okazji uczyć się żadnego z języków, które znam (lepiej czy gorzej) na kursie językowym za granicą. Francuskiego i angielskiego uczyłam się w szkole, hiszpańskiego i włoskiego, na studiach, niemieckiego zaczęłam się uczyć w Hiszpanii. Prawie wszystkie z tych języków poznałam w zadowalającym mnie stopniu… PRAWIE. Miałam to szczęście, że mogłam pomieszkać przynajmniej dwa miesiące w krajach, w których mówi się tymi językami, oprócz Francji. Tam byłam tylko przejazdem i nigdy nie miałam okazji wykorzystać nabytych zdolności językowych w codziennych sytuacjach. I to chyba dlatego nie mówię po francusku.
- Nic tak nie zmotywuje nas do nauki jak wyprawa do fascynującego nas kraju i obcowanie z jego kulturą, klimatem i kuchnią.
- Na codzień będziemy otoczeni bodźcami sprzyjającymi przyswajaniu języka; mam tu na myśli napisy, szyldy, menu, brzmiące w tle hotelowej recepcji radio, reklamy, ogłoszenia z głośników w metrze, przekupki zachwalające swoje produkty na targu… Język będzie nas w naturalny sposób atakował ze wszystkich stron!
- Przez tych kilka godzin nauki dziennie przyswoimy sobie więcej materiału niż czasem przez tygodnie nauki w domu. Słówka łatwiej będzie zapamiętać gdy poznamy je w autentycznym kontekście. No bo i jak tu zapomnieć, że leżeliśmy sobie pod palmą (palmera) i się opalaliśmy (broncearse) słuchając szumu fal (olas)??
- Nawet jeśli tylko przez tydzień, to będziemy w stanie chłonąć język i specyfikę jego kraju wszystkimi zmysłami. Zasmakujemy potraw, które znaliśmy tylko z obrazków i przekonamy się czy Hiszpanie rzeczywiście tak głośno mówią. Przez zaledwie kilka dni nagromadzimy wystarczająco dużo wrażeń, by umilić nam naukę przez wiele następnych miesięcy, już po powrocie do domu.